Miasteczko Derry, po zniknięciu Pennywise, stało się dla Klubu Przegrywów miejscem traumy, ale i najlepszych wspomnień wakacyjnych. Właśnie dlatego dwa lata po opuszczeniu miasta, Beverly zgodziła się powrócić wraz z ciotką i jej małymi dziećmi.
Kobieta od zawsze chciała spędzić życie na słonecznej farmie, a sam fakt, iż pan Horson zmarł przepisując na nią swoją posesję, tylko bardziej ją ekscytował.
Co innego jednak myślała Beverly, bojąc się o powrót złowrogiego klauna, który mimo iż powinien pojawić się dopiero po dwudziestu siedmiu latach, postanowił trochę zasad złamać.
- Richie, jeśli nie oddasz mi inhalatora po dobroci, to obiecuję, że nie wrócisz stąd żywy! - Uniósł się Kaspbrak, mrużąc groźnie oczy co tylko rozśmieszyło jego przyjaciela. Tak, dana dwójka wciąż trzymała się razem i nie zapowiadało się, żeby coś uległo zmianie. Szczególnym przykładem mógł być Bill Jąkała, który przez pierwszy miesiąc wakacji kompletnie nie wychodził z domu, nie wpuszczał nikogo do siebie, w dodatku starał się o domowe nauczanie i nawet Mike czy Ben, nie byli w stanie dojść powodu.
- Luuuzik, najwyżej umrzesz! - Parsknął Tozier, machając nogami nad głową bruneta, którego wcześniejsza ulizana fryzura, zmieniła się w szaloną czuprynę, tak bardzo uwielbianą przez wcześniej wspomnianego.
- Haha, zabawne. - Warknął Edward, łypiąc na stos gałązek pod płotem. - Wolisz oberwać czymś twardym czy ostrym? Bo nie wiem czy iść po nóż do kuchni.
- Twardym jak mój penis?
- Może jednak zapiszę się do jakiejś sekty przyszłych morderców i będę cię torturował dopóki mi się nie znudzi.. - Szepnął do siebie brunecik, zajmując miejsce pod drzewem, aby oprzeć o nie plecy i spojrzeć przed siebie.
Minęła dopiero połowa wakacji, a on już powoli miał dosyć infaltywnego zachowania Toziera, który zdawał się nie przejmować obelgami rzucanymi w ich stronę od przyjaciół Bowersa. Od jego nagłego zniknięcia i śmierci ojca, Lens i "Okularnik" stali się postrachem szkoły. Oczywiście byli nim tylko w swojej wyobraźni oraz okrutnych historyjkach opowiadanych najmłodszym przez starszaków.
Eddie przymknął powieki, wciągając świeże powietrze.
W ciągu tych dwóch lat każdy z Klubu Przegrywów zmienił się nie do poznania. Przykładowy Ben, którego masa ciała jeszcze niedawno zlewała ze sobą dwie osoby, a danego lata był tak szczupły i delikatnie umięśniony, że dużą się w nim dziewczęta z klubu tanecznego.
Ewentualnie Stan, będący zazwyczaj cichym i wyobcowanym, stał się młodocianym chuliganem chodzącym jedynie w skórzanych kurtkach.
Edward i Richie także się zmienili, i to nie tylko z wyglądu ale i charakteru, co powodowało coraz więcej dziwacznych momentów pomiędzy nimi.
I właśnie tego Kaspbrak nie rozumiał.
- Eddie? Richie?
- Siema, Bev! Co ty tutaj robisz, co? Szukasz wacusia Bena? - Uniósł się Tozier, wciąż bujając się na gałęzi wysokiego drzewa, co Marsh skomentowała przewróceniem oczyma.
- Nie zwracaj uwagi na tego półgłówka. Za długo siedział na słońcu i mózg mu zgnił, więc plecie trzy po trzy. - Westchnął blondyn, podnosząc się z ziemi, aby podejść do płotu i uśmiechnąć się w stronę starej przyjaciółki, która zaśmiała się widząc obruszonego Richiego. - Tak właściwie, to co ty tutaj robisz? Nie wyprowadziłaś się przypadkiem z Derry?
- Jak widać, wróciłam i to chyba na stałe, co niezbyt mnie cieszy. - Odpowiedziała, bawiąc się włosami przyjaciela. - Czy ty farbujesz włosy?
- Nie ja, tylko ta murzyńska kulka u góry.
- Ej! - Tozier niezbyt lubił Marsh. Zawsze coś go w niej odpychało, aczkolwiek niezbyt miał pojęcie co, dlatego kiedy dziewczyna zbliżyła się do jego przyjaciela, poczuł intensywnego kopniaka w brzuch i tak szybko jak tylko mógł, próbował zejść z drzewa, aby zabrać Eddiego jak najdalej od niej.
- Związek kwitnie, jak widzę. - Parsknęła.
- To żaden związek. - Prychnął Ed, szczypiąc bruneta w dłonie, aby puścił jego boki. Bądź co bądź, mimo bycia chorowitym i tym delikatnym, stanowił przewagę siły psychicznej jak i fizycznej nad Tozierem. - On jest po prostu moim przyjacielem, którego z dnia na dzień mam ochotę wykastrować coraz bardziej.
- Mógłbyś zrobić lepszą rzecz niż kastracja, Eds.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a wyrwę ci te krzaki z głowy, obiecuję.
Zwyczajny letni dzień zapowiadał się spokojnie i nudno, jednakże samo pojawienie się Marsh już zwiastowało kłopoty. A już szczególnie wtedy, kiedy Eddie był w stanie ujrzeć twarz Pennywise w oknie jednego z domów.
Krąg tym razem zatoczył się szybciej.
Minęła dopiero połowa wakacji, a on już powoli miał dosyć infaltywnego zachowania Toziera, który zdawał się nie przejmować obelgami rzucanymi w ich stronę od przyjaciół Bowersa. Od jego nagłego zniknięcia i śmierci ojca, Lens i "Okularnik" stali się postrachem szkoły. Oczywiście byli nim tylko w swojej wyobraźni oraz okrutnych historyjkach opowiadanych najmłodszym przez starszaków.
Eddie przymknął powieki, wciągając świeże powietrze.
W ciągu tych dwóch lat każdy z Klubu Przegrywów zmienił się nie do poznania. Przykładowy Ben, którego masa ciała jeszcze niedawno zlewała ze sobą dwie osoby, a danego lata był tak szczupły i delikatnie umięśniony, że dużą się w nim dziewczęta z klubu tanecznego.
Ewentualnie Stan, będący zazwyczaj cichym i wyobcowanym, stał się młodocianym chuliganem chodzącym jedynie w skórzanych kurtkach.
Edward i Richie także się zmienili, i to nie tylko z wyglądu ale i charakteru, co powodowało coraz więcej dziwacznych momentów pomiędzy nimi.
I właśnie tego Kaspbrak nie rozumiał.
- Eddie? Richie?
- Siema, Bev! Co ty tutaj robisz, co? Szukasz wacusia Bena? - Uniósł się Tozier, wciąż bujając się na gałęzi wysokiego drzewa, co Marsh skomentowała przewróceniem oczyma.
- Nie zwracaj uwagi na tego półgłówka. Za długo siedział na słońcu i mózg mu zgnił, więc plecie trzy po trzy. - Westchnął blondyn, podnosząc się z ziemi, aby podejść do płotu i uśmiechnąć się w stronę starej przyjaciółki, która zaśmiała się widząc obruszonego Richiego. - Tak właściwie, to co ty tutaj robisz? Nie wyprowadziłaś się przypadkiem z Derry?
- Jak widać, wróciłam i to chyba na stałe, co niezbyt mnie cieszy. - Odpowiedziała, bawiąc się włosami przyjaciela. - Czy ty farbujesz włosy?
- Nie ja, tylko ta murzyńska kulka u góry.
- Ej! - Tozier niezbyt lubił Marsh. Zawsze coś go w niej odpychało, aczkolwiek niezbyt miał pojęcie co, dlatego kiedy dziewczyna zbliżyła się do jego przyjaciela, poczuł intensywnego kopniaka w brzuch i tak szybko jak tylko mógł, próbował zejść z drzewa, aby zabrać Eddiego jak najdalej od niej.
- Związek kwitnie, jak widzę. - Parsknęła.
- To żaden związek. - Prychnął Ed, szczypiąc bruneta w dłonie, aby puścił jego boki. Bądź co bądź, mimo bycia chorowitym i tym delikatnym, stanowił przewagę siły psychicznej jak i fizycznej nad Tozierem. - On jest po prostu moim przyjacielem, którego z dnia na dzień mam ochotę wykastrować coraz bardziej.
- Mógłbyś zrobić lepszą rzecz niż kastracja, Eds.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a wyrwę ci te krzaki z głowy, obiecuję.
Zwyczajny letni dzień zapowiadał się spokojnie i nudno, jednakże samo pojawienie się Marsh już zwiastowało kłopoty. A już szczególnie wtedy, kiedy Eddie był w stanie ujrzeć twarz Pennywise w oknie jednego z domów.
Krąg tym razem zatoczył się szybciej.